PORANKI NA WSI
Na wsi dzieję się rzeczy, które Wam - miastowym nigdy się nawet nie śniły.
Wyobraźcie sobie, że w wakacje dzieci na wsi wstają wcześniej niż te w mieście. Ba! wiejskie dzieci w wakacje wstają wcześniej niż w trakcie roku szkolnego. Wstają między 5:00 a 6:00 rano. I to nie jest tak, że one wstają złośliwie, żeby rodziców z łóżka o tej porze wyciągnąć, jak to się miejskim (i innym) dzieciom zdarza np. w weekendy.
Dzieci na wsi wstają tak rano, żeby nie stracić tak ważnej części dnia. Rano przecież tak dużo się dzieje... Krowy trzeba wydoić i wyprowadzić na pastwisko, pozostałe zwierzęta gospodarskie nakarmić, mleko zawieźć do miejsca skupu, pojechać do sklepu po świeże pieczywo. Poza tym dzieci na wsi rodzą się chyba z jakimś genem odpowiedzialności i chęci pomocy. Nie mogą spać spokojnie, gdy ich rodzice od rana pracują.
Rozczulił mnie dziś rano widok pewnej dwójki, która towarzyszyła swojemu tacie w porannych obowiązkach. O 7:00, kiedy leniwie przeciągałam się na tarasie, Magda i Mateusz wracali już do domu z punktu skupu mleka. Od dwudziestukilku lat nic się nie zmieniło. Pamiętam, jak wstawałam skoro świt, żeby móc pojechać z tatą zawieźć mleko do zlewni. Gdy się budziłam, krowy były już wydojone, a mleko przelane było do baniek. Na trawie była rosa, a powietrze było chłodne. (Zupełnie jak dziś rano.) Mleko do zlewni woziło się "kolejką". Nie, nie taką torową. Każdego dnia mleko z całej wsi woził do zlewni jeden gospodarz, o tym kto to będzie, decydowała kolejka. Gospodarz, którego akurat była kolej, objeżdżał wieś i "zbierał" mleko. Pozostali wystawiali bańki z mlekiem przy drodze.
Pamiętam sprężyste ruchy mojego taty, który jednym susem zeskakiwał z wozu, chwytał bańki z mlekiem i sprawnie ustawiał je na furmance. Przy każdym domostwie to samo. Zeskok, bańki na wóz i w drogę. A przy zlewni wiele wozów, wielu gospodarzy i oczywiście wiele dzieci, dla których ta poranna wyprawa było nie lada atrakcją. Puste bańki pakowaliśmy na wóz i wracaliśmy do domu. Zatrzymywaliśmy się oczywiście przy każdym gospodarstwie, żeby odstawić puste naczynia. Większość z nich tata znał na pamięć i bezbłędnie dopasowywał je do gospodarstwa, tylko przy niektórych zatrzymywał się na chwilę, żeby poszukać inicjałów gospodarza namalowanych na bańce farbą olejną.
Czasami niektóre bańki wracały pełne, bo mleko skwaśniało. Babcia mówiła, że albo za długo stało, albo bańka źle umyta, albo burza skwasiła mleko. Z tego mleka robiło się sery. Szkoda, że dziś na śniadanie musiałam zjeść "wiejski" z plastiku. Coś się jednak po tych dwudzistukilku latach zmieniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz