sobota, 30 sierpnia 2014

Praca fizyczna

Na wsi dzieję się rzeczy, które Wam - miastowym nigdy się nawet nie śniły.
Praca fizyczna na wsi jest czymś tak naturalnym, jak oddychanie. Pracują więc wszyscy. Mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci. Zawsze jest coś do zrobienia. Trawę trzeba skosić, drwa na opał narąbać, grządki z warzywami wypielić. Liście zgrabić, podwórko odśnieżyć. Lato czy zima, świątek, piątek czy niedziela...

Praca fizyczna nie jest tylko wysiłkiem, jest stylem życia, sposobem wychowywania. 
Taka praca pozwala zdrowo się zmęczyć, a że wykonywana jest zazwyczaj na świeżym powietrzu, świetnie wpływa na sen. Podczas wykonywania prostych obowiązków można rozmyślać o sprawach ważnych lub zupełnie błahych. Jeśli wykonuje się ją w grupie, jest świetną okazją do rozmów i wspomnień.Dla mnie praca fizyczna zawsze była ważna i zawsze dawała mi ogromną satysfakcję. Lubię widzieć jej szybkie efekty. Lubię czuć zmęczone ciało i trzeźwy umysł, czuć ból mięśni i charakterystyczne mrowienie skóry delikatnie podrażnionej słońcem i wiatrem. Lubię, kiedy krew pulsuje w żyłach. Lubię wreszcie wrócić do domu głodna i zasiąść do posiłku, który choć prosty i przygotowany naprędce, smakuje wyśmienicie. Najbardziej jednak lubię mieć świadomość, że ta praca ma sens, że jest potrzebna, że to, co robię jest jednoznacznie dobre. Drewno przygotowane na opał, pozwoli ogrzać się zimą. Udrożnionym rowem, z którego dziś wybierałam połamane gałęzie, jesienią popłynie deszczówka. Nie napotka przeszkody w postaci tamy z zanieczyszczeń, nie popłynie drogą, a więc jej nie uszkodzi. Nie utworzy kałuży na polu sąsiada, nie zniszczy plonów, nie zaleje podwórek. 

A kamienie, które kilka lat temu podnosiliśmy z zaoranego pola zabrał ktoś z sąsiedniej wioski. Wykorzystał je przy budowie domu. Dziś w tym domu biegają dzieci,

Lubię pracę fizyczną za jej prostotę, za to, że teraz kleją mi się oczy i że nie mam siły myśleć o tym, co ostatnio spędzało mi sen z powiek...

Dobranoc. 

wtorek, 29 lipca 2014

PORANKI NA WSI

Na wsi dzieję się rzeczy, które Wam - miastowym nigdy się nawet nie śniły.

Wyobraźcie sobie, że w wakacje dzieci na wsi wstają wcześniej niż te w mieście. Ba! wiejskie dzieci w wakacje wstają wcześniej niż w trakcie roku szkolnego. Wstają między 5:00 a 6:00 rano. I to nie jest tak, że one wstają złośliwie, żeby rodziców z łóżka o tej porze wyciągnąć, jak to się miejskim (i innym) dzieciom zdarza np. w weekendy.

Dzieci na wsi wstają tak rano, żeby nie stracić tak ważnej części dnia. Rano przecież tak dużo się dzieje... Krowy trzeba wydoić i wyprowadzić na pastwisko, pozostałe zwierzęta gospodarskie nakarmić, mleko zawieźć do miejsca skupu, pojechać do sklepu po świeże pieczywo. Poza tym dzieci na wsi rodzą się chyba z jakimś genem odpowiedzialności i chęci pomocy. Nie mogą spać spokojnie, gdy ich rodzice od rana pracują.

Rozczulił mnie dziś rano widok pewnej dwójki, która towarzyszyła swojemu tacie w porannych obowiązkach. O 7:00, kiedy leniwie przeciągałam się na tarasie, Magda i Mateusz wracali już do domu z punktu skupu mleka. Od dwudziestukilku lat nic się nie zmieniło. Pamiętam, jak wstawałam skoro świt, żeby móc pojechać z tatą zawieźć mleko do zlewni. Gdy się budziłam, krowy były już wydojone, a mleko przelane było do baniek. Na trawie była rosa, a powietrze było chłodne. (Zupełnie jak dziś rano.) Mleko do zlewni woziło się "kolejką". Nie, nie taką torową. Każdego dnia mleko z całej wsi woził do zlewni jeden gospodarz, o tym kto to będzie, decydowała kolejka. Gospodarz, którego akurat była kolej, objeżdżał wieś i "zbierał" mleko. Pozostali wystawiali bańki z mlekiem przy drodze.

Pamiętam sprężyste ruchy mojego taty, który jednym susem zeskakiwał z wozu, chwytał bańki z mlekiem i sprawnie ustawiał je na furmance. Przy każdym domostwie to samo. Zeskok, bańki na wóz i w drogę. A przy zlewni wiele wozów, wielu gospodarzy i oczywiście wiele dzieci, dla których ta poranna wyprawa było nie lada atrakcją. Puste bańki pakowaliśmy na wóz i wracaliśmy do domu. Zatrzymywaliśmy się oczywiście przy każdym gospodarstwie, żeby odstawić puste naczynia. Większość z nich tata znał na pamięć i bezbłędnie dopasowywał je do gospodarstwa, tylko przy niektórych zatrzymywał się na chwilę, żeby poszukać inicjałów gospodarza namalowanych na bańce farbą olejną.

Czasami niektóre bańki wracały pełne, bo mleko skwaśniało. Babcia mówiła, że albo za długo stało, albo bańka źle umyta, albo burza skwasiła mleko. Z tego mleka robiło się sery. Szkoda, że dziś na śniadanie musiałam zjeść "wiejski" z plastiku. Coś się jednak po tych dwudzistukilku latach zmieniło.


piątek, 18 lipca 2014

ŻEBY DZIECKO NIE PŁAKAŁO

Na wsi dzieję się rzeczy, które Wam - miastowym nigdy się nawet nie śniły.

Stało się! Zostałam mamą. Co prawda już kilka miesięcy temu i to w stolicy, ale odkąd zrobiło się ciepło, chętnie uciekamy na wieś. No i dobrze, bo gdyby nie te wypady w rodzinne strony, nic bym o wychowaniu dziecka nie wiedziała!  Kiedy tylko pojawiamy się u moich rodziców, przychodzą sąsiadki i radzą co zrobić, żeby dziecko nie płakało.
Żeby działać, trzeba znać przyczynę. I tak w ciągu kilku ostatnich miesięcy ustalono, że dziecko płacze bo:

1. Zostało zauroczone - z tym już nic nie zrobimy, czerwonej wstążki nie było, nie ma i nie będzie, zresztą już za późno, ale podobno może pomóc przetarcie twarzy zasikaną pieluchą;

2. Nie chrzczone - ochrzciliśmy, nie zadziałało;

3. Ma krzyczki - nie do końca wiem co to jest, ale trzeba tego szukać w sutkach niemowlaka, "Wyciśnij krzyczki z sutków, to przestanie krzyczeć" - aż tak zdeterminowana nigdy nie będę;

4. Zostało usunięte przy porodzie - "Szkoda, że stara Topowa nie żyje, bo umiała nastawić. Jak Topowa nastawiła, to Ziutek Wiśnieskich 3 dni spał, tylko na cycka się budził."
Nie zgłębiałam tematu i nie żałuję, że Topowa już nie żyje. Podobno jednak nastawianie "usuniętych" dzieci działało. Z opowieści wywnioskowałam, że to coś w stylu bardzo intensywnego masażu metodą Bobath.

5. Dziecięce ubranka zostały na noc na sznurze do prania - faktycznie kiedyś zostały, ale moja córka płakała już dużo, dużo wcześniej;

6. Woda po kąpieli została wylana po zachodzie słońca - oj, żeby to raz!;

7. Pozwoliłam dziecku przeglądać się w lustrze i zobaczyło diabła. 

Ponieważ najprawdopodobniej popełniłam masę błędów wychowawczych moje dziecko będzie płakało jeszcze dłuuugo, dłuuugo. Nawarzyłam sobie piwa, to będę je pić ;)