JEDZENIE
Na wsi dzieję się rzeczy, które Wam - miastowym nigdy się nawet nie śniły.
Czy wiecie, że na wsi jedzenie smakuje lepiej? To by jakoś tłumaczyło fakt, że po kilku dniach pobytu tutaj ważę zawsze kilka kilogramów więcej. Ten ostatni weekend to był jeden z nielicznych weekendów, podczas których udaje nam się przebywać w rodzinnym domu w komplecie, są rodzice i dzieci - ja i trójka mojego rodzeństwa oraz nasze drugie połówki, które z racji pracy i innych obowiązków pojawiają się i znikają. Stan liczbowy waha się między 6 a 9 dorosłych osób + dwoje małych dzieci. Zauważyłam, że pochłaniamy ogromne ilości jedzenia...
Przez kilka ostatnich dni zjedliśmy m.in. kilkanaście kilogramów mięs, wędlin i kiełbas, kilka kilogramów warzyw, kilkanaście kilogramów owoców, około 7 bochenków chleba, a do tego dżemy, jajka, zupy, makarony, ciasta i desery!. Wypiliśmy kilkadziesiąt litrów różnych napoi. Przecież to ilość jedzenia, jaką karmi się weselników!
No to kto chciałby zaprosić nas do siebie? ;)
Rozmyślając o jedzeniu, wróciłam myślami do czasów dzieciństwa i dziwnych rzeczy, które jadało i pijało się się na wsi. Części z nich nigdy nie tknęłam, ale część bardzo mi smakowała. Ciekawe, czy znacie choć niektóre z nich.
 |
komosa, źródło: http://zdrowa-kuchnia.com/ |
A oto lista:
- kiełbasa z ogniska;
- ziemniaki pieczone w popiele;
- kanapki ze śmietaną i cukrem;
- kanapki z poziomkami;
- chleb smażony w śmietanie;
- ziemniaki z mlekiem lub ze śmietaną;
- surowe jajka (!);
- gotowana komosa (chwast);
- szczaw gotowany z jajkiem;
- placki z ciasta na makaron, pieczone na blasze kuchni;
- mleko prosto od krowy;
- drożdżowe racuchy smażone w głębokim tłuszczu, nazywane przez moją babcię pampuchami;
- syrop z pieczonego buraka;
- marynowane opieńki (grzyby rosnące na/przy pniach drzew);
- pieczarki samodzielnie zebrane na łące koło domu.